My Webblog: escort bayan adana
Drugi dzień spędziłem głównie sam w Solang Nulah boulderując na okolicznych kamykach. W końcu udało mi się trochę powspinać!
Ale zacznijmy od początku – wstałem rano i wyszedłem zrobić parę zdjęć. Poranki w Manali o tej porze roku są dosyć chłodne, więc niewiele osób włóczy się wtedy po ulicach.
Chciałem zdążyć na autobus o 8.30. Zdążyłbym, gdyby nie to, że autobus był o 8.00. Tak więc zjadłem w Chopsticks całkiem niezłe śniadanie (wraz z Tybetańską herbatą) i wsiadłem do autobusu i 9.30.
Wreszcie dojechałem do Solang Nullah. Miejsce to znane jest możliwości uprawiania rożnych “sportów aktywnych”, tzn. paralotniarstwa, zorbingu, itp – wszystko po cenach “turystycznych”. Nie to mnie interesowało, poszedłem więc ścieżką w stronę świątyni, by za chwilę znaleźć się w morzu małych i dużych kamyków.
Przed wyruszeniem zrobiłem mały research i odnalazłem w odmętach internetu topo boluderowe Solang. Bardzo dobrze wykonane – i to za darmo :). Niestety nie wypożyczyłem crash-pada więc nie startowałem do zbyt wysokich (lub zbyt trudnych) dróg. Ale i tak było fajnie – w końcu się zmęczyć po tym całym czasie nicnierobienia (choć co prawda byłem mocno zawiedziony moją formą :/). Poniżej kilka słaaabych zdjęć ze wspinu.
PO jakichś 2h wspinania miałem szczęście spotkać miejscowego wspinacza – Vickey’ego. Naprawdę fajny człowiek. Nie będę się tu dużo rozwodził, ale pogadaliśmy trochę o wszystkim, powspinaliśmy się też (dobrze że nie był w szczytowej formie – wrócił właśnie z jakiejś ekspedycji ;)). No i miał crash-pada (nie wiedziałem, że ten kawałek gąbki to co najmniej +10 do psychy ^_^).
Potem rozstaliśmy się, a ja poszedłem ścieżką do świątyni. Po drodze można było zauważyć jesień, coraz dotkliwej wpychającą się na miejsce lata ;).
Świątynia okazała się nietypowa i całkiem fajna – została zlokalizowana pod wodospadem ;). Nie cała oczywiście, jednak od jej budynków należało się wspiąć na boso po schodach prowadzących do wodospadu, pod którym stały posągi bożków. Woda spada tam z tak wysoka, że na dole jest w postaci deszczu i mgły. Niesamowite wrażenie.
Po wizycie w świątyni wróciłem jeszcze przez chwilę poboulderować w promieniach zachodzącego słońca. Moje łapki już się do tego za bardzo nie nadawały, ale ja nie dawałem za wygraną ;)
I to by było na tyle… czekajcie na kolejną (ostatnią już) część zdjęć z Manali ;). Cya!
noo, wreszcie troche wspinu!
Tak, wreszcie. Nie wiedziałem jak długo jeszcze wytrzymam bez niego ;)