My Webblog: escort bayan adana
Nepal, Nepal, Nepal.
Większość z Was pewnie wie, że na Boże Narodzenie i Sylwestra pojechałem do Nepalu. Pomysł był taki, że wraz z Darkiem (który w tym czasie podróżował po Australii, więc miał blisko :)) spotkamy się w tym czasie w Nepalu i pójdziemy w góry. Na cel obraliśmy sobie trekking do Base Campu pod Everestem. Mieliśmy nadzieję na męską przygodę – w końcu Himalaje, i to zimą. Nooo… nie było dokładnie tak jak myśleliśmy, że będzie ;). Ale nie wyprzedzajmy zdarzeń, będzie i o tym.
Przygodę z Nepalem większość osób rozpoczyna od Katmandu (tak jest jedyne Nepalskie lotnisko międzynarodowe). Tak też było i ze mną, przyleciałem do Nepalu z Delhi (po drodze napatrzywszy się na Himalajskie szczyty). Zatrzymałem się w Pilgrims Guest House (udało mi się stargować cenę o 2$ – nie był to szczyt sezonu ;)). Darek przyjeżdżał 3 dni po mnie, do tego czasu zamierzałem załatwić wszystkie formalności i trochę pozwiedzać.
Sama dzielnica Thamel, która jest swoistym centrum turystycznym, robi niesamowite wrażenie. W promieniu 2km jest więcej sklepów turystycznych niż w całej Polsce :). W środku można dostać zarówno sprzęt oryginalny, jak i podróbki po duuużo niższych cenach (i niedużo gorszej jakości). Poza tym sklepy z pamiątkami, księgarnie, piekarnie(!), agencje turystyczne i wiele, wiele innych.
Na szczęście udało mi się stamtąd wyrwać i poszedłem na na Durbar Square, czyli stary rynek miasta. Poniżej kilka zdjęć.
Dzień się już kończył, poszedłem więc (przypadkowo) na przyjęcie bożonarodzeniowe do New Orleans Cafe (kolejna europejska restauracja, był improwizowany blues przez pół wieczoru :))
Następnego dnia biegałem i załatwiałem różne formalności (bilety lotnicze, pozwolenie na trekking, zakup map…). Poniżej parę zdjęć zrobionych gdzieś pomiędzy jedną, a drugą sprawą ;)
Następny dzień przeznaczyłem na zwiedzanie Patanu. Wstałem wcześnie rano i poszedłem na autobus. Katmandu ranem wygląda trochę inaczej…
Patan jest położony bardzo blisko Katmandu, ma jednak dużo więcej zabytków i jest bardziej relaksujący, bo nie ma tam tak wielu turystów. Na “starym mieście” nie ma prawie samochodów (zakaz wjazdu), więc jest też spokojniej (ale nie “spokojnie”, bo za to miejscowych jest cała masa ;)). Poszedłem trochę okrężną trasą na Durbar Square, odwiedzając po drodze te trochę mniej znane zakątki Patanu. Poniżej zdjęcia.
Dotarłem w końcu na Durbar Square, gdzie spędziłem trochę czasu. Jest tu dużo świątyń poświęconych co ważniejszym bóstwom (było więcej, ale trzęsienie ziemi w XX wieku zrównało część z nich z ziemią).
W belkach stropów świątyń często rzeźbione są różne sceny tantryczne. Nie do końca wiadomo, dla czego były one tak często rzeźbione na świątyniach, i to właśnie tam. Do mnie najbardziej przemawia teoria, że bogini piorunów była dziewicą, więc bała się walić w budynki z takimi “brzydkimi obrazkami” :D. Poniżej mała próbka.
Przysiadłem sobie na Durbar Square i polowałem trochę na przechodniów…
Potem poszedłem dalej…
Późnym popołudniem wróciłem do Katmandu, żeby jeszcze wieczorem wybrać się do Stupy Swayambhu, górującej nad miastem. Oczywiście wyszedłem zbyt późno (ach ten obiad), więc spóźniłem się na zachód słońca (ach ta zima), posiedziałem za to trochę po ciemku, kiedy miejsce kompletnie opustoszało i sprawiało całkiem inne wrażenie.
Następnego dnia spotkałem się z Darkiem, zrobiliśmy ostatnie szybkie zakupy i wyruszyliśmy w góry.
Następny wpis (a raczej kilka wpisów ;)) będzie już o górach…
Cya!
Najnowsze komenty